Rouen

Rouen

wtorek, 16 kwietnia 2024

Tuluza. Bazylika św. Saturnina.

Bazylika Saint-Sernin, to romańska świątynia, zbudowana na planie krzyża. Jej patronem jest jeden z 7 apostołów Galii, i pierwszy pasterz wspólnoty starożytnej Tuluzy, św. Saturnin. Poniósł śmiercią męczeńską za panowania Decjusza, odmówiwszy złożenia ofiary Jowiszowi. Przywiązany do byka i ciągnięty wzdłuż miejskiego traktu oddał ducha Panu w roku 250.


Nie sposób ustalić dokładną datę rozpoczęcia budowy dzisiejszej świątyni. Jeśli w roku 1096 miała miejsce konsekracja ołtarza, to prace uwieńczone zamknięciem chóru musiały rozpocząć się znacznie wcześniej. Przyjmuje się, że było to między rokiem 1070 a 1080. Koniec prac datuje się na wiek XIII. Jak w Carcassonne, tak i tu świątynię „poprawiał” w latach 1860-1879 profesor paryskiej École des Beaux Arts, architekt, konserwator (i mason), Eugene Viollet-le Duc. Pan Inżynier zarządził wówczas m.in. wymianę dachu i przebudowę absydy. Do dziś trwają prace, których celem jest przywrócenie pierwotnego wyglądu świątyni, w tym usunięcie późniejszych dodatków...


Kościół zbudowany jest z cegły, typowego dla południa nie tylko Francji, materiału. Mieszkańcy docenili właściwości cegły kilka wieków później (1463) po wielkim pożarze, który doszczętnie zniszczył miasto. Od tamtego czasu większość budowli, nie tylko reprezentacyjnych, jak Capitol, wznoszono już na cegle.


Świątynia nie jest budowlą jednolitą. W trakcie trwających ponad 100 lat prac wyróżnia się cztery (wielkie) kampanie budowlane. Za taką teorią przemawia różny i właściwy dla każdego etapu rodzaj budulca. W pierwszej fazie budowy był to głównie kamień. Drugi etap charakteryzował się naprzemiennym stosowaniem cegły i kamienia. Widoczna i znacząca inną fazę budowy jest też zmiana stylu zdobień kapiteli wewnątrz świątyni. W ostatniej kampanii używano już wyłącznie cegły. Widać to w najpóźniej ukończonym - zachodnim portalu, od którego chcę zacząć zwiedzanie. Jednak tam, gdzie spodziewałem się znaleźć wejście, na całej szerokości, - a jest to na prawdę kawał ściany(!), zawisła maskująca wspomniane wyżej prace, siatka.



Wejdę więc od strony południowej przez Porte Miègeville, niewielką, ale za to wyjątkowej urody bramę. Stanowi ją misternej roboty i wyjątkowej urody tympanon. Przedstawia on wstępującego do nieba, adorowanego przez 6 aniołów, Chrystusa. W dolnym pasie fryzu artysta przedstawił postaci 12 Apostołów. Tympanon jest uważany za jeden z najstarszych (koniec XI w. lub najpóźniej rok 1115) i najpiękniejszych rzeźb architektury romańskiej.


Bazylika z racji swojego położenia na Camino, czyli szlaku św. Jakuba (jesteśmy właśnie na jednej z czterech, prowadzących przez Francję ścieżek - via Tolosana) jest klasycznym kościołem pielgrzymkowym. Ma pięć naw, z których boczne, ale nie te skrajne, pozwalają na (procesyjne) obejście ramion transeptu i prezbiterium, i odwiedzenie krypty z relikwiami św. Saturnina bez zakłócania odbywającej się w nawie uroczystości. Obejście, to ciąg pięciu promienistych kaplic. Uzupełniają je dodatkowo 4 na wschodniej ścianie transeptu, po dwie z każdej strony nawy.

Rozmiary kościoła są imponujące: długość środkowej nawy - 115 m, szerokość w ramionach transeptu - 64 metry!

Jednak bazylika, to nie tylko wielkości mierzone w metrach czy ilości przęseł (od prezbiterium do organowej empory jest ich 12). To także ogromna „kolekcja” relikwii Świętych. Mamy tu 128 przedstawicieli Nieba, w tym 6 Apostołów!. Większość relikwii podarował kościołowi jeszcze Karol Wielki. Relikwie przechowywane są w misternej roboty szkatułach. Relikwiarze późniejszych świętych mają już formę bardziej współczesną, popiersia z małym wizjerem na fragment relikwii.

Już św. Trofim w Arles, który jest początkiem i pierwszą stacją via Tolosana, gromadzi wyjątkowych rozmiarów kolekcję relikwii, ale tu mamy już całą „akademię” bohaterów wiary!


Charakterystycznym elementem bazyliki jest jej dzwonnica. Wzniesiona nad skrzyżowaniem nawy z transeptem i zakończona dobudowaną w XV wieku iglicą wieża wyposażona jest w 21-dzwonny karyllon.


Mimo zapiekłej w czasach „wieku rozumu” pasji niszczenia wszystkiego, co katolickie, bazylika ocalała i wciąż pozostaje niezwykłym świadectwem geniuszu ludzkiego umysłu i ducha. To z natchnień umysłu przenikniętego wiarą w Boski porządek rzeczy zrodzi się (późniejsza) Europa katedr i uniwersytetów.

Ku tej pierwszej właśnie zmierzam; drugi, - uniwersytet z wydziałem teologicznym, prawa kanonicznego i cywilnego, a chwilę później - także sztuk wyzwolonych i medycyny, powstaje w Tuluzie już w roku 1229...


















niedziela, 14 kwietnia 2024

Tuluza. Ćwiczenia z pamięci...

Czwartek rano. Pociąg do Tuluzy. Na każdej kolejnej stacji dosiadają się nowi pasażerowie. Robi się coraz tłoczniej i choć jestem w części przeznaczonej dla rowerów, zaczynam się czuć coraz mniej komfortowo. W końcu jest! Tuluza, dworzec. Państwo idą do pracy, a ja szukam miejsca na wypicie porannej kawy.



Sobota, poranek, niemal rok później. Siedzę nad kartką papieru i przypominam sobie tamten czwartek. Zdjęcie. Na wystawionym na ulicę stoliku śniadanie. Przyniósł mi je kelner, który mimo wczesnej pory (była dopiero 8 rano) miał już sporo klientów.

Patrzę dziś na ten rogalik, szklankę pomarańczowego soku i kawę (którą będę musiał podwoić), i myślę o tym, co wydarzyło się później, między śniadaniem a gorączkową próbą znalezienia wjazdu na dworzec, który nagle zginął mi z ekranu nawigacji; między celebrowaniem porannego posiłku, a lękiem, że oto ucieknie mi ostatni pociąg do Bordeaux...



Tuluza, miasto poczęte z cegły.

Jeśli jest jakaś barwa, która będzie mi przypominać pobyt w Tuluzie, będzie to róż. A właściwie - jego odcienie. Może cielisty, albo ten, barwiący świt. Tak, bo cegła w Tuluzie jest niezwykła. Nie ziemisto-czerwona, brązowa, karminowa czy inna, palona. Niezwykły jest także jej kształt i ułożenie.

Na cegle stoją wszystkie najważniejsze budowle miasta, w tym „moje”: bazylika św. Saturnina - największa ceglana budowla romańska na kontynencie, kościół i klasztor Dominikanów (znany też jako kościół Jakobinów) oraz kościół miasta - katedra św. Szczepana (Saint-Etienne).


Tuluza. Obraz miasta, ułożony z okruchów pamięci...

wtorek, 9 kwietnia 2024

Do Tuluzy...

Opuszczam Carcassonne. Ucichła już emocjonalna burza, jaką wywołało (chwilowe) zniknięcie plecaka. Nie czekając finału miłosnej opowieści chłopca z gitarą (z wiadomych przyczyn nie podejmę się mediacji w jego staraniach o rękę pięknej Gryzeldy), rzucam grosz i bonne chanse śpiewakowi, i ruszam przed siebie. Dziś jeszcze 50 km drogi brzegiem kanału du Midi.


Do Tuluzy jadę, miasta, leżącego w połowie liczącej ponad 400 km drogi wodnej - Kanału dwóch Mórz, łączącego Atlantyk z Morzem Śródziemnym. Tworzą go Kanał Południowy (Canal du Midi) o długości 240 km, łączący Tuluzę z Morzem Śródziemnym i Kanał Garonny (Canal Lateral de la Garonne) o długości 193 km. Ten drugi łączy Tuluzę z Atlantykiem i na całej swojej długości biegnie niemal równolegle do koryta rzeki. W pewnym momencie (w Agen) kanał „krzyżuje się” z Garonną i przez chwilę żegluga odbywa się w zawieszonym między niebem a lustrem rzeki, imponujących rozmiarów kamiennym akwedukcie.


Tuluza będzie też ostatnim przystankiem na mojej tegorocznej trasie. Stąd, przez Bordeaux i z noclegiem na położonym na obrzeżach miasta kempingu (ach! te „miejskie" kempingi!) pojadę do Brestu.

- A stamtąd?

- Oczywiście, na zasłużony wypoczynek.

- Dokąd?

- „Jest Wyspa morza kołyska…"




A dziś jeszcze odbijam ze szlaku, skręcam w lewo i na chwilę zatrzymam się w Bram. To miasto i gmina położona w północno-zachodniej części departamentu Aude, bogatego w żyzne i wyjątkowo urodzajne ziemie, nazywane spichlerzem Langwedocji. Centralnym miejscem starego Bram, jeśli spojrzeć na miasto z nie budzącej już lęku wysokości, jest kościół św. Juliana i Bazylisy. Otoczony koncentrycznym, potrójnym rzędem zabudowy i wąskich uliczek kościół rozczaruje mnie: ciemny i zaniedbany, sprawia wrażenie opuszczonego. Poza dwoma osobami, zdaje się miejscowymi, które spotkały się tu w innym, niż ja celu, żadnego śladu życia.


Jadę dalej, na nocleg. Ale nie do Castelnaudary, stacji kolejowej, z której jutro rano wsiądę do pociągu jadącego do Tuluzy. Nie dam sobie odebrać tej małej przyjemności, jaką jest „żegluga" pośród budzącego się o świcie u brzegów wody, życia.

Godzina, w której otwierasz rękę swą, o Panie i karmisz nas do syta…



Za zakolem jednej ze śluz, 7 km przed Castalnaudary znajduję kawałek trawy i tam rozbiję obóz.

O 4:45, na kwadrans przed umówionym czasem - obudzi mnie deszcz. Spakuję się na tyle sprawnie, że kwadrans później jestem już w drodze. I wtedy też, jak na skinienie niewidzialnej dłoni, deszcz ustaje…

wtorek, 26 marca 2024

„Klejnotem miasta jest jego świątynia…"

Autorem tych słów jest żyjący w XIX w. Jules de Lahondès, francuski historyk, autor wielu prac o architekturze Langwedocji. Czy zapytany dzisiaj o Carcassonne, wskazałby na dawną katedrę św. Nazariusza? Sądzę, że bez wahania.

Dawna katedra? Tak, bo po przeprowadzce (1801) biskupa do położonego po drugiej stronie rzeki Aude kościoła św. Michała, stał się św. Nazariusz już tylko kościołem parafialnym. Podjęta pół wieku później renowacja Cité Médiévale przywróciła wprawdzie świątyni dawny blask, jednak pierwszeństwa pośród kościołów diecezji św. Nazariusz już nie odzyskał. W roku 1898 papież Leon XIII nadał świątyni tytuł bazyliki mniejszej.


Kamień węgielny pod założenie, które w niezmienionym kształcie reprezentuje romańska część nawy położył papież Urban II, odwiedzając Carcassonne w trakcie pamiętnej kampanii na rzecz I Krucjaty (1096). Prace, dzięki wykorzystaniu spoliów, czyli fragmentów „pierwszej” świątyni z X wieku ukończono dość szybko, bo już na początku wieku XII.


W czasach świetności miasta, czyli w połowie XIII w. na zlecenie biskupa Guillame Radulpha rozpoczęto przebudowę katedry w „obowiązującym” już w całym Regnum Francorum, - „nowym” stylu. Budżet oraz ograniczona murem obwarowań przestrzeń sprawiły, że regotyzowano tylko wschodnią część świątyni. Dzieła dopełnił geniusz przybyłego z północy architekta, który harmonijnie łącząc ze sobą dwa tak różne style, ocalił jedność budowli.

I oto wchodząc przez romański portal do romańskiej nawy widzę gotycki chór i transept…! 

Klejnot? Raczej dwa w jednym. Perła i diament w jednej oprawie!


Nie wiemy, jak w poł. XIX w. wyglądało dawno już opuszczone Cité. Jeśli jednak poważnie rozważano jego rozbiórkę, stan ten musiał być niewesoły. Kiedy już zwyciężyła opcja restauracji, prace powierzono wspomnianemu już inżynierowi z Paryża. Warto w tym miejscu nadmienić, że program „naprawczy” Viollet-le-Duc’a, bo o nim mowa, zakładał dość dużą dowolność w odtwarzaniu utraconych fragmentów budowlanej materii:

„Restauracja budynku nie polega na jego utrzymaniu, reperacji albo przerobieniu. Chodzi o jego całkowitą odbudowę, choćby miał zupełnie nie przypominać swego pierwotnego wyglądu.”


Nic dziwnego, że tak sformułowany program budził kontrowersje i głosy sprzeciwu znacznej części środowiska.

Być może oktagonalne wieże flankujące transept i łączące go z romańską nawą nie są wymysłem pana Inżyniera, jednak przekonanie, że wieńczące apsydę i górne partie muru kamienne balustradki, wieżyczki, czy zdobiące lico muru gargulce, - to już tak, - graniczy niemal z pewnością.


Wchodzę do katedry…

Cisza i światło. Ciszy strzeże gruby mur, źródłem światła są cudnej urody witraże chóru i zamykające ramiona transeptu rozety. Światła jest tu tyle (choć zamiast o ilości, należałoby mówić raczej o jakości), że przez chwilę nawet nie zauważam, że wciąż jestem w części romańskiej…


Klejnotem miasta jest jego świątynia…

Do dziś nie daje mi spokoju myśl, że tak niewiele brakowało, a byłbym go ominął!
















środa, 20 marca 2024

Once upon a time... w Carcassonne...

Środa, 21 czerwca 2023.

Poranek. Niebo nad Twierdzą pozszywane z granatowo-szarych łat. Zanosi się na deszcz. Słońce odeszło razem z oblegającymi miasto wojskami Karola…



Dziś, kiedy przypominam sobie tamten moment, moment decyzji, aż przystaję. Tak, chciałem poddać to wejście. Nie jestem miłośnikiem fortyfikacji, a na dodatek muszę się tam wspiąć z całym dobytkiem. No, i ta pogoda... Okrążam wzgórze, już żegnam się z miastem. Jednak robię to w sposób mało przekonujący. Jak ktoś, kto szuka słabego punktu w zbyt pochopnie podjętej decyzji.

W końcu jest! Słońce!


Staję przed pierwszą linią umocnień. Brama. Pilnuje jej wykuta w kamieniu kobieca postać (to Carcas). Według legendy to właśnie imię dowodzącej obroną twierdzy niewiasty i dźwięki trąb (sonne), żegnające zniechęcone 5 lat trwającym oblężeniem wojska Karola Wielkiego, złożyły się na późniejszą nazwę miasta - Carcassonne...

Tyle legenda.

Mijam bramę drugiej linii obwarowań i oto jestem.


Słońce wlewa się w wąskie uliczki. Miasteczko żyje turystami i z turystów. Na każdym kroku i rogu, w każdym zaułku - sklepik z pamiątkami lub restauracja.

Kiedy dotrę do katedry, niebo rozpogodzi się i tylko lśniący jeszcze miejscami od deszczu bruk wąskich uliczek przypomni mi poranne wahanie...

Omijam wewnętrzny zamek z donżonem. Tam wejście jest płatne, jednak mój czas jest cenniejszy, niż pieniądz. Skręcam gwałtownie w lewo, mijam kolejną bramę i staję na obszernym dziedzińcu, na wprost dawnej katedry św. Nazariusza.

Przed wejściem nie mogę oprzeć się pokusie i zjadam dla mnie tylko usmażony naleśnik. Zasłużyłem. To pierwszy z dwóch, jakie tu dziś zjem. Ten jest z bekonem, serem i jajkiem. Zdejmuję plecak. Siadam na kamiennej ławeczce. Naleśnik rozpływa się w ustach!


Wchodzę do katedry… (o czym w kolejnym wpisie).


Po wyjściu - kolejny naleśnik. Tym razem - z czekoladą. Ławeczka, którą sobie upatrzyłem już zajęta, więc idę do następnej. Telefon.

- Czy to ja, czy do mnie? Nie pamiętam już, bo tak stojąc na granicy światła i cienia nagle zaczynam odczuwać nieznośną lekkość. Jednak nie jest to lekkość ani myśli ani podniebienia! Mrok przed oczyma. Szum w uszach...

- Plecak! Gdzie jest plecak (w którym było wszystko: wczoraj i jutro, podróżne centrum zarządzania czasem, bilety oraz inne drobiazgi)?

Rozglądam się w okół.

- Gdzie ja go podziałem! Kto mi go zdjął z pleców?

Strach ma wielkie oczy ale strata jest zbyt wielka, żebym chciał się z nią (choć czuję, że i na to jestem gotowy) ot tak, pogodzić.

- Już wiem! Postawiłem go za ławką, do której się przymierzałem, po czym sam stanąłem w kolejce po naleśnik!

- Niestety, nie ma! Wypytuję siedzących na moim miejscu turystów. Nikt nie widział. Pani od naleśników kieruje mnie do informacji turystycznej.

Pani w informacji nic nie wie ale serdecznie mi współczuje i rzuca ostatnie koło ratunkowe - telefon na posterunek miejscowej żandarmerii. Może tam coś wiedzą…

Przysłuchując się rozmowie, w pewnym momencie już bardziej z mowy ciała niż słów wnoszę, że plecak się odnalazł. I że czeka na mnie na posterunku! Ktoś rzeczywiście uznał go za zgubę (?) i tam odniósł. Ale jak? Kiedy? Nie wiem.

Pędzę na posterunek i skruszony szykuję się na (nie pierwsze już) pouczenie, że tu, we Francji nie wolno pozostawiać bagażu bez nadzoru!

Tym razem obędzie się bez nauk. Ktoś z personelu, rozmawiając jednocześnie przez telefon, drugą ręką podaje mi plecak…

I wtedy dociera do mnie, że gdzieś tam, na dziedzińcu przed katedrą zostawiłem rower z bagażem…


Do dziś nie daje mi spokoju myśl, że cała ta historia mogła nie wydarzyć się naprawdę!

I że nikt nie mógł opowiedzieć jej lepiej, niż spotkany na dziedzińcu katedry trubadur...











czwartek, 7 marca 2024

Carcassonne. Katedra Saint-Michel.

Zamiast wstępu.

W którym miało być o smutku, co budzi się po powrocie do domu, kiedy raz jeszcze pochylam się nad mapą.

I o tym, że kiedy pojawiają się nowe wątki i treści (a pojawiają się), coraz boleśniej odczuwam prowizoryczność i niewystarczalność poprzedzających wyprawę przygotowań...

I o tym, że najbardziej boli wiedza, że niektóre miejsca opuszczamy bezpowrotnie…

Ale nie. Nie będziemy karmić Czytelników niewczesnym smutkiem chłopca na rowerze, bo to nie o nim, a o katedrze św. Michała jest wpis...


Carcassonne, 20 czerwca 2023.


Św. Michał to budowla jednonawowa ze sklepieniem żebrowym. Typowy przedstawiciel gotyku południowego, tzw. stylu langwedockiego. Nawa otoczona jest 12 kaplicami, po 6 z każdej strony i zamknięta dość dobrze doświetlonym chórem. Od strony zachodniej zamyka ją ściana z rozetą. Pod rozetą, przesłaniający ją niemal do połowy wysokości - prospekt organowy.

Budowę kościoła rozpoczęto ok. roku 1247, kiedy odbite z rąk wicehrabiego Rajmunda Rogera de Trencavela miasto (ach, któż wcześniej nie rządził tym miastem !) zostało włączone do domeny królewskiej. To wówczas, na lewym brzegu Aude, Ludwik IX założył fundamenty nowej twierdzy (Bastide Saint-Louis), zalążka późniejszego ośrodka miejskiego.

Na mapie obszar tego nowego założenia przypomina swoim kształtem sześciokąt. Katedra znajduje się na środku linii, wytyczającej podstawę tej figury. Wzdłuż południowej ściany kościoła wybudowano 100 lat później linię umocnień, - wał broniący mieszkańców Carcassonne przed atakami Czarnego Księcia.

Stojąc tu, w miejscu, z którego katedra wydaje się jeszcze niższa, niż po stronie przeciwnej, - choć zarazem idealnie wpasowana w okoliczną zabudowę, - widzę kamienną nawę w objęciach śluzy...

Lecz ten przepust i woda w nim - skamieniały. Już nie wypuszczą nawy... Stały się jedno...


Kiedy Cité Médiévale, a z nim cały system otaczających miasteczko fortyfikacji zaczął popadać w ruinę i zagrażać bezpieczeństwu, biskup Carcassonne podejmuje decyzję o opuszczeniu dotychczasowej siedziby, katedry św. Nazariusza i Celsusa i przeniesieniu jej w mury położonego w dolnym mieście kościoła parafialnego św. Michała.

Pół wieku później, w mieście pojawia się architekt i inżynier Viollet-le-Duc. Na polecenie Prospera Mérimée poprowadzi tu prace nad „rekonstrukcją” Cite i otaczającego wzgórze, pierścienia fortyfikacji.

Viollet podejmuje też prace, mające na celu przystosowanie katedry do aktualnej funkcji. Ujednolica elewację nawy, przebudowuje dzwonnicę i chór. Dodaje też, co staje się regułą wszędzie tam, gdzie się pojawia - rzygacze. Na koniec ozdabia katedrę malowidłami.



Katedra.

Wspominam moment wejścia na „pokład”, bo mało nie upadłem. Lecz pisząc - wejście, mam na myśli - zejście, gdyż po przejściu przez niewielkie i zdaje się, jedyne czynne drzwi od strony wąziutkiej rue Voltaire (zapraszamy pozostałych panów wieku Oświecenia rozumu) napotykam schody i z wrażenia... szukam poręczy!



Pierwszym, co podpada pod zmysły, to światło. Ale nie jego ilość czy barwa, a źródło. To zawieszone na niebieskich wstęgach lampiony. Z wyglądu przypominają coś, co za chwilę weźmie udział w pokazie latawców. I oby tak się stało, życzę... Pasują do wnętrza, jak przysłowiowa pięść. Oglądam zdjęcia katedry z lat wcześniejszych: nie ma ich. Widać, przyleciały niedawno...



Wzdłuż muru, po lewej i prawej jego stronie ciąg kaplic. Są to niewielkie zagłębienia w murze nawy, a w każdym - ołtarz. Wystroju dopełniają relikwiarze, inne mają tylko swoich patronów. W pasie clerestorium, czyli między sklepieniem a szczytem kaplic - okulusy. I tylko ten fragment muru, od tej jego wysokości zobaczę z tarasu wieży kościoła św. Wincentego, 400 m stąd na północ.


A z głośników płynie delikatna muzyka organowa na przemian z gregoriańskim chorałem. I być może - paradoksalnie - żaden inny rodzaj muzyki nie odda lepiej stanu klinicznej, dojmującej pustki francuskich kościołów...

Chorał - uszu kołyska, pierwszej miłości wyznanie...

...