Rouen

Rouen

wtorek, 26 lipca 2016

Chłopiec na rowerze spotyka Lwa.

Dzieciom moim, Dagmarze i Michałowi, a także Wszystkim, co na dnie swojego Serca przechowują podróżne pamiątki.

Pewnego razu, a było to wówczas, gdy chłopiec na rowerze nie był jeszcze tym, kim jest teraz (tak, tak, drogie Dzieci, był taki czas), tylko chłopcem, który zbierał znaczki pocztowe i jak to bywało przy okazji, także pocztówki, znalazł (ów chłopiec) na strychu podróżny kufer a w jego wnętrzu, jak to w podróżnym kufrze - różne rzeczy, a wśród nich - nieprzebraną ilość starych widokówek. Spośród wielu jedna szczególnie zapadła chłopcu w pamięć. Przedstawiała lwa, który dość majestatycznie przysiadł sobie na występie muru okalającego nieckę wypełnioną wodą (był to oczywiście zalew a okalający ją mur - zaporą), zaś wszystkie atrybuty króla zwierząt czyli grzywa i władcze spojrzenie skierowane były w bok, ku czemuś, co już za chwilę mogło naruszyć ciszę i łagodność krajobrazu, zamieniając go w arenę łowów.


(Podróżny kufer krył w sobie jeszcze wiele innych skarbów, z których większość, jak to mają w zwyczaju skarby, kiedy nie przypilnują ich dorośli - wyruszyła w świat. A może nawet na jego koniec. A razem z nimi pocztówka z Lwem).


Pewnego dnia, kiedy chłopiec na rowerze był już tak duży, że sam zaczął wyprawiać się w świat (a może i na jego koniec), w pewnym miejscu, a na niebie już, już zbierały się już chmury zwiastujące koniec (rowerowej) pogody (a był to dopiero początek drogi), całkiem niespodziewanie przez szczelinę zamykającego horyzont krajobrazu* ujrzał chłopiec widok, który sprawił, że żywiej zabiło mu w piersi serce.
Po lewej stronie, sponad korony drzew spoglądała w dół majestatyczna postać króla zwierząt! Widzenie to było tak nagłe i uroczyste, że nieruchomy kamień zdawało się, jakby na chwilę ożył. Postać górująca nad koroną drzew czy to dosłownie, czy tylko w wyobraźni chłopca poruszyła się, jakby chciała dać wyraz swojemu zadowoleniu, że oto jest zguba, że oto-śmy znowu razem…!
I choć brzmi to prawie bajkowo, tak właśnie było. I nawet jeśli obrazek na pocztówce z kufra przedstawiał coś zupełnie innego, a lew przysiadł w nieco innym, choć wcale nie mniej ważnym miejscu - na znaczku pocztowym, w tamtym momencie w duszy chłopca coś drgnęło, coś jęknęło. I nie wiemy, czy był to odgłos tylko wysiłku, bo przecież droga prowadziła stromym podjazdem - wzwyż, czy coś jeszcze.

Tak, jeśli zdarzy się, że chłopiec na rowerze jeszcze kiedyś wyprawi się na koniec świata, na pewno zabierze ze sobą lwa.
(Nawet jeśli z tym końcem świata to czysta naiwność).

*5km od przygranicznego (Belgia-Niemcy) miasta Eupen znajduje się największa w Belgii zapora wodna. Zbudowana (1878) na potrzeby przemysłu włokienniczego, pełni także funkcję zbiornika retencyjnego, a przebudowana i powiększona jest “ujęciem" wody pitnej dla regionu północnej Walonii.

Zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.delcampe.net/page/item/id,299008947,var,Dolhain--Le-grand-pont--Barrage-de-la-Gileppe--Le-lion--2-scans,language,F.html

poniedziałek, 18 lipca 2016

Bez tytułu.

Ja i Ona.
A pomiędzy nami niezdarna próba opisania: siebie - Nią i Jej - sobą.
A w drodze, między jedną bramą a drugą - Ludzie, a miarą naszych spotkań - sens tej wspaniałej Budowli z kamienia.
W jej murach jesteśmy równi sobie, to znaczy jesteśmy czcicielami i poddanymi tego samego Boga.
(I wiedz, że jestem zbudowany widząc Twoją wiarę i zapał, podczas gdy mnie, rozglądającego się wokół, stać wyłącznie na zachwyt i uniesienia).


Spotkania...
Wiele z nich nigdy się już nie powtórzy i chociaż kończyły się obietnicą: “odezwę się, jak tylko wrócę" albo prośbą - napisz!, już nigdy wymkną się z pułapki, jaką stworzył konwenans, modus sub coditione, najprostsza emocja. Nasze słowa pozostaną tam, gdzie je wypowiedzieliśmy.
Zastygną na zawsze w złotej kropli czasu i będą ozdobą naszych myśli o sobie i wspomnień o Drodze.
Ozdobą, nigdy wyrzutem.


Ozdobą, nigdy pretensją, bo wysoko, ponad rozpiętym niebem katedry nie ma miejsca na małostkowość.
Bo przecież oboje zostaliśmy przez Nią pojmani.
Ty i ja.
A pomiędzy nami próba porozumienia się przy pomocy kilku niezdarnych słów...

czwartek, 14 lipca 2016

Od środka albo katedra w Clermont-Ferrand.

Od środka.
Na mapie mojej tegorocznej trasy miasto Clermont, w wolnym tłumaczeniu - Jasna Góra, leży gdzieś pośrodku. Zapyta Ktoś uważny, a gdzie dzień pierwszy i dlaczego gubię chronologię zdarzeń, kolejność miejsc? Być może odpowiedź na to pytanie (zakładając, że jest ona nam w ogóle potrzebna) pojawi się sama, całkiem niepostrzeżenie, a dziś to, co wiem, to że w obu sytuacjach - teraz, jak i tam, w Clermont, gdy podejmowałem decyzję o zmianie, tj. skróceniu całej trasy - towarzyszyło mi przekonanie o słuszności wyboru.

Clermont-Ferrand - Katedra.
Kiedy słyszę Clermont, spodziewam się zobaczyć tu dobrze znaną z Północy (Caen), białą jak morska piana - wapienną skałę. Jednak to nie od właściwości zgromadzonego tu przez żywioły przyrody (w dużej ilości) kamienia bierze swój początek nazwa miasta.


I jak mury Notre Dame opowiadają piękno krajobrazu i majestat całkiem dobrze widocznego stąd pasma gór, tak też jest z barwą użytego do jej budowy kamienia: Notre-Dame-de-l'Assomption de Clermont-Ferrand, bo tak brzmi pełen tytuł świątyni, zbudowana jest z czarnej, wulkanicznej skały.
 

Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny to zarazem pierwsza (i jak się tu okaże - jedyna na moim tegorocznym szlaku) z niezdobytych jeszcze do tej pory, a cieszących się szczególną opieką Najświętszej Rodzicielki, portae Coeli.


Do miasta przybywam, jak zwykle nieco spóźniony ale... usprawiedliwiony. Tym razem to nie żaden pogodowy kataklizm stał mi się przeszkodą lecz konieczność odreagowania trudów drogi z dni poprzednich. Co zaś się tyczy pogody - ta zdaje się ustalać na całkiem przyjaznym poziomie. Okrążam Katedrę i najbliższą jej okolicę. Teraz trzeba ustalić, gdzie znajduje się najbliższy punkt ładowania baterii i strefa wi-fi oraz dworzec, z którego jutro rano odjadę do Nevers. Nie zaszkodzi też sprawdzić, jak w obliczu wciąż trwającego strajku kolejarzy wygląda rzeczywisty rozkład jazdy pociągów.



Idąc za przykładem opisów zachęcających do obejrzenia panoramy miasta z wysokości tarasu katedralnej wieży wspinam się tak wysoko, że wyżej sięga już tylko wyobraźnia. Widok ujrzany z tego miejsca jest przepyszny.
Clermont-Ferrand jest miastem i (zarazem) stolicą regionu o rzeźbie górzysto-wyżynnej. Znaczna jego cześć to wulkaniczny Masyw Centralny. Sam miałem przyjemność posmakowania jednej z właściwości, jaką turystom, przesadnie przywiązanym do swoich pomysłów oferuje przebogata tu rzeźba terenu.

Najwyższym szczytem masywu jest Puy de Sancy, o wysokości 1885 m n.p.m., jednak moim ulubionym, a odkrytym znacznie wcześniej, pozostanie leżący w najwyższych partiach smaku - Bleu d’Auvergne. Bleu d’Auvergne bowiem, to francuski ser pleśniowy o konsystencji lekko kremowej, słony, dość tłusty z charakterystyczną niebieską pleśnią, trochę tylko (i to z widoku bardziej, niż smaku) podobny do naszego Lazura.
Zapewniam Was, że ten farmerski wyrób warty jest trudu znacznie przewyższającego nocną wspinaczkę na położony 4 km za miastem kemping. (Znajdziecie go na mapie. Kemping, nie - ser. Po ten ostatni musicie wyprawić się sami).


Od południowej strony nawy otoczonej wieńcem kawiarenek, z których wiele tętni życiem jeszcze długo po północy, stoi dość dużych rozmiarów postument. Na jego szczycie - Urban II, papież, w geście wskazującym kierunek, w którym należy udać się i to niezwłocznie. Ziemia Święta bowiem i wszystkie najcenniejsze pamiątki Chrześcijaństwa już od pewnego czasu znajdują się w rękach Saracenów i pogan. Trzeba także zadbać o bezpieczeństwo udających się do Jerozolimy pielgrzymów. Tak po krótce wygląda geneza pierwszej (i jedynej, zakończonej sukcesem) Wyprawy Krzyżowej (1095) oraz zawiązania Zakonu Rycerzy Świątyni (Jerozolimskie) - Templariuszy.

Dziś jednak w centrum “ogródkowych” spotkań i zapewne także ożywionych sporów temat zupełnie inny - za chwilę rozpoczynają się tu piłkarskie igrzyska, zaś pobliski Lyon będzie jedną z ich aren.
Za chwilę zegar na katedralnej wieży wybije północ, a ja siedzę na ławeczce "z rękami w kieszeniach, wiedząc, że duszy czego innego trzeba..."
A dusza? Mimo późnej godziny odczuwa radość, że jesteśmy tu, pod Dobrą Opieką, w Clermont-Ferrand.


O świcie zaś, kiedy schodzić będziemy (było zbyt stromo, by zjechać) z nocnego obozu, oczom naszym ukaże się taki oto widok.

niedziela, 10 lipca 2016

Katedra.

(Między wierszami).
"Oczy nasze widziały rzeczy godne podziwu” (Psalmista) oraz: “Tak cudownemu dziełu sztuki nie sprosta żaden opis” (Schlegel o katedrze w Kolonii).
O ile pierwsze zdanie niesie sobą jakąś nadzieję, o tyle drugie dopiero co uchylone drzwi zamyka definitywnie. I tak, "to, co widziały nasze oczy" zostanie na zawsze rzeczywistością niewyrażalną, czymś na podobieństwo złowionej w morskiej toni perły, co jak i ona nie da się podzielić na mniejsze cząstki, jeśli wciąż ma pozostać tym, czym jest - jednością.
Jeśli jednak śmiałek ma dość odwagi i jest przy tym naznaczonym geniuszem, zdarza się, że z tego spotkania rodzi się słowo wyjątkowe (jak "Epizod z Saint Benoit"). I wówczas słowo to każe Ci (przynajmniej na czas jakiś) zostawić wszystko, czym zajmujesz się na codzień, by i Ciebie zamienić (choćby tylko na chwilę, na czas krótki) w śmiałka, co rzuci wyzwanie wiatrom i burzom nocy, abyś mógł dotrzeć tu, właśnie tu.
A dotarłszy, mógł powtórzyć za Dawidem…


"Oczy nasze widziały rzeczy godne podziwu..."
"Tak cudownemu dziełu sztuki nie sprosta żaden opis..."
Dlatego nie dziw się, Przyjacielu, że tyle tu odsyłaczy i cytatów. A jeśli między nimi pojawią się słowa inne, dobrane niekiedy z najwyższym trudem i nie zawsze jasno wyrażające myśl - nie zniechęcaj się i okaż im odrobinę życzliwości. To słowa o drodze, drogi gubieniu i jej znajdowaniu. O spotykanych ludziach i gościnności, która, za szeroko otwarte drzwi (a nie sposób wymienić tu wszystkich doznanych serdeczności) przyjmowała tylko jedną “zapłatę" - opowieść o drodze…
Lecz o spotkaniu z Katedrą potrafię mówić jedynie słowami Psalmisty i tym, co pomiędzy - ciszą…
Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać?
Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć?
Chociażby stanął naprzeciw mnie obóz, moje serce bać się nie będzie...

wtorek, 5 lipca 2016

Korona Katedr 2016.

Na początek, dobry początek dzielenia się z Wami podróżnym tortem przedstawiam Wam sam tort w całej jego okazałości. Choć powodowany dbałością o dobór właściwego słowa, dbałością równą tej, co wskazała nam tegoroczne podróżne Towarzystwo należałoby rzec raczej - kształcie, formie, ostateczną ocenę pozostawiając Waszym wypróbowanym już wcześniej gustom.
Z nadzieją, że i tegoroczny trud spotka się z Waszym miłym przyjęciem - uwadze Waszej polecam.